powrót do   strona główna   Tomasz Wiszniewski

film Tomasza Wiszniewskiego - "Wszystko będzie dobrze"

WSZYSTKO BĘDZIE DOBRZE

treść: Małe nadmorskie miasteczko. Matka Pawełka umiera na raka. Aby wymodlić jej cudowne ocalenie 12-letni chłopiec - posiadający wyraźne zadatki na długodystansowca - wyrusza na pielgrzymkę do Częstochowy. Ma do pokonania ponad 350 km. Pawełkowi podczas biegu towarzyszy Andrzej - walczący z alkoholizmem nauczyciel wychowania fizycznego. Obydwaj z różnych powodów wyruszają w wyjątkową podróż do Częstochowy... 

Film jest poruszającą opowieścią o przyjaźni mężczyzny na życiowym zakręcie i chłopca, który dzięki sile charakteru pomógł spełnić nie tylko swoje marzenia.

Jest to pierwszy od 35 lat film, którego twórcy uzyskali zgodę na kręcenie zdjęć na terenie Klasztoru Jasnogórskiego. Tym, co zadecydowało o wydaniu takiej zgody, był scenariusz filmu

reżyseria: Tomasz Wiszniewski
scenariusz: Rafał Szamburski, Tomasz Wiszniewski, Robert Brutter
obsada: Robert Więckiewicz, Adam Werstak, Daniel Mąkolski, Beata Kawka, Izabela Dąbrowska
zdjęcia Jarosław Szoda
muzyka: Michał Lorenc
kraj: Polska
rok produkcji: 2007

Nagrody filmowe:

Wszystko będzie dobrze

       Copyright:

Dziennik Bałtycki, 22-23 września 2007, str.2-3

Gazeta Wyborcza, 24 września 2007 str. 8 Kultura Trójmiasto

Dziennik Bałtycki, 24 września 2007, str. 22

 *    *    *

4 października 2007 wywiad w www.stopklatka.pl

Reżyseria to nie jest słodki kawałek chleba. Nasza rozmowa z twórcą "Wszystko będzie dobrze"

 
Tomasz Wiszniewski
Już od jutra w repertuarze polskich kin znaleźć będzie można tytuł "Wszystko będzie dobrze". Niezwykły, mądry oraz wzruszający film w reżyserii, nagrodzonego na 32. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, Tomasza Wiszniewskiego. Jak podkreśla sam twórca, nie jest to rzecz skupiająca się na religii czy wierze. To przede wszystkim historia o przyjaźni i odkrywaniu pewnych ważnych w życiu wartości. Dzieło Wiszniewskiego poza precyzyjną reżyserią, dostrzeżoną przez jury festiwalu, zachwyca również grą Roberta Więckiewicza - również laureata gdyńskich lwów. W przeddzień premiery filmu zapraszamy do lektury wywiadu z jego reżyserem.

Artur Cichmiński: Kiedy w Gdyni wyszedł Pan na scenę, aby odebrać nagrodę za reżyserię, sprawiał Pan wrażenie nieco zaskoczonego...

Tomasz Wiszniewski: Tak, byłem. Wcześniej nie było żadnych przecieków, chodziły za to sprzeczne informacje. W tym momencie nastawiłem się bardziej na to, że nagrodę dostanie Michał Lorenc i Robert Więckiewicz. I rzeczywiście to mnie wtedy zaskoczyło, co nie znaczy, że nie byłem z tego faktu szczęśliwy. Zwłaszcza, że z nagrodami bywa naprawdę różnie. Często jeżdżą one na pstrym koniu, na co zupełnie nie mamy już wpływu.

Wiarę w swój, przecież udany, film, jednak Pan chyba miał...

Owszem, miałem. Trzeba jednak pamiętać, że film powstał prawie rok temu. Przez ten czas człowiek powoli dojrzewa, przeżywa różne rzeczy, czasami rozterki. Poza tym nie ma takiego reżysera, który byłby tak absolutnie pewny siebie. Na zewnątrz może to tak wyglądać, jednak w środku bywa naprawdę bardzo różnie. Proszę mi wierzyć, reżyseria to nie jest słodki kawałek chleba, a już na pewno nie jest to ciastko.

Między Pana kolejnymi filmami są dość spore odstępy. Po debiucie musiało upłynąć 11 lat, aby powstał "Tam, gdzie żyją Eskimosi". Tymczasem okres między tym filmem a "Wszystko będzie dobrze" to już "tylko" sześć lat. Długo każe pan na siebie czekać.

To dlatego, że w Polsce generalnie nie pomaga się ludziom. Taka jest tu zasada. Zawsze, jak się dostanie jakąś nagrodę, to potem rodzi się wielkie pytanie: czy z tego coś wynika? Z reguły nic z tego nie wynika, a wręcz dzieje się jeszcze gorzej. Na całym świece jest tak, że jeśli ktoś zostaje nagrodzony, to dla wielu osób jest to fakt, który warto wkrótce wykorzystać. W tym sensie, że ten ktoś przeszedł właśnie pozytywnie pewien test i można mu zaufać. U nas z kolej wciąż jakoś tak jest, że to się niestety nie przenosi. I jak spojrzy się na nagrody po ubiegłorocznym festiwalu w Gdyni czy jeszcze wcześniej, to widać, że ci nagrodzeni nie zrobili jeszcze filmu.

Czyli zamiast wyjście z cienia, to jest to jakieś paradoksalne fatum..?

Nawet nie fatum, tylko głupota. Prawda jest taka, że ludzie mający wiatr w żaglach po prostu dużo lepiej pracują. Dlatego powinni natychmiast robić kolejne filmy. Nie mam tu na myśli zresztą siebie, tylko innych. Poza tym ja sam w tym czasie nie próżnowałem, zrobiłem sporo teatrów telewizji. Tu z kolei wielką szkodą jest to, że w paru przypadkach musiały to być tylko teatry telewizji. Co najmniej dwa z nich mogłyby być pełnometrażowymi filmami fabularnymi. Podejrzewam, że nawet udanymi. Z konieczności musiałem jednak zrobić to w takim, a nie innym formacie. Tak powstał chociażby "Blues", historia spotkania po dwudziestu latach byłych maturzystów, która absolutnie powinna być obrazem kinowym. Potem zrobiłem rzecz o korespondentach wojennych w Czeczenii. Pierwotnie to również miał być duży film. Niestety nie udało się, gdyż musiałaby to być produkcja angielska. Tak więc skoro nie mogłem być reżyserem na planie filmowym, robiłem teatr telewizji. Natomiast teraz, kiedy tego teatru praktycznie już nie ma, trzeba znaleźć inne sposoby na uczciwe zarobkowanie.

Tematy na duży ekran, o których Pan tu wspominał, są już bezpowrotnie stracone dla kina? Nie ma na to żadnych szans?

Naprawdę wątpię, aby coś z tego kiedyś wyszło. Myślę że wątek ten można podsumować w ten sposób, iż jest to bardzo miłe, kiedy otrzymuje się różne nagrody, ale też szalenie u nas niebezpieczne.

Miejmy nadzieję, że kolejny Pana film pojawi się zdecydowanie szybciej.

Także o tym marzę.

Wróćmy do "Wszystko będzie dobrze", jak to wszystko się zaczęło?

Szukając zupełnie innego tematu, spotkałem w pewnym momencie Rafała Szamburskiego. Wtedy przygotowywałem się do filmu o biedaszybach, co skończyło się zresztą dokumentem zatytułowanym "Wszyscy jesteśmy z węgla". Rafała poznałem na warsztatach dramaturgicznych i wtedy on pokazał mi pierwszą wersję scenariusza "Wszystko będzie dobrze", czyli tak naprawdę "Pawełka", gdyż taki był pierwotnie tego tytuł. Później okazało się, że opisał on historię swojego umierającego na raka ojca. W tamtym czasie Rafał, jako nastoletni chłopiec, musiał zajmować się gospodarstwem rolnym i kiedy tak biegał między świniami i kaczkami modlił się jednocześnie o wyzdrowienie ojca. Tekst ten dostaliśmy razem z Andrzejem Grębowiczem (Robert Brutter) i dostrzegliśmy w nim niebywałą siłę energetyczną, a także spory potencjał na powiedzenie czegoś ważnego o polskiej rzeczywistości. Poza tym rzadko czyta się scenariusze, przy których człowiek po prostu się wzrusza. Było to dla mnie zupełnie zaskakujące i w efekcie spowodowało, że tym tekstem się zajęliśmy.

Tym samym ponownie powrócił Pan do bohatera, którym jest kilkuletni chłopiec...

To prawda, ale jest to zupełny przypadek, więc nie należy mnie odbierać jako reżysera filmów dziecięco-męskich. Czasami tak się układa i tak się właśnie tym razem zdarzyło. Zresztą te dwa filmy traktują oczywiście o czymś zupełnie innym. Poza tym "Tam, gdzie żyją Eskimosi" byli jakimś totalnym koprodukcyjnym kompromisem.

Trzy państwa brały w tym udział.

I zdecydowanie za dużo. Efekt tego jest, przynajmniej dla mnie, niesatysfakcjonujący.

"Wszystko będzie dobrze" to nie tylko opowieść o przyjaźni dorosłego z dzieckiem, ale też obyczajowy obrazek mówiący, co nieco o naszej religijności, szczególnie o przywiązaniu do pewnej rytualnej i niestety nierzadko bezrefleksyjnej tradycji.

Myślę, że do Boga ludzie dochodzą w różny sposób. W ogóle, jeśli chodzi o Absolut i Wielkiego Scenarzystę, to tak się jakoś układa, że każdy kroczy własną drogą. Dowcip polega na tym, że trzeba Go zacząć szukać. W tym momencie mądrze analizowana potrzeba duchowości zakłada poszukiwanie. Bez naszej potrzeby znalezienia, na pewno Wielki Scenarzysta sam z siebie nas nie odwiedzi.

Z tym, że tutaj potrzeba ta wynika niejako z pewnej dość powszechnej zasady, że "jak trwoga, to do Boga" ...

Nie zupełnie tak do końca. Po pierwsze, jeśli mówimy o Andrzeju, czyli postaci granej przez Roberta Więckiewicza, to tak naprawdę on nie wierzy, że może stać się ojcem dla tych dzieci. Jemu samemu jest bardzo trudno uwierzyć w to, że jest to właśnie mu pisana droga. Oczywiście ma świadomość pewnego wyboru, że albo się zapije, albo będzie musiał się piąć po drabinie, którą mu podsunięto. W tym przypadku mam tu na myśli tych dwóch chłopców. Dla niego oczywiste staje się, że jeśli nie przyjmie tej odpowiedzialności, to za rok czy dwa utonie w alkoholu. Myślę, że tutaj taką generalną mądrością, albo wiarą jest fakt, że potrafimy raz nazwać, dwa w ogóle zauważyć, stawiane przed nami wybory. Jest tutaj pewna oczywistość polegająca na tym, że jeśli ludziom dana jest szansa zauważenia wyborów, to mają oni wtedy również sposobność, aby potraktować to jako okazję do samodoskonalenia się. Jeśli natomiast zostanie to potraktowane jako niewarty specjalnego podejścia przypadek, to szalenie ciężko jest go wtedy wykorzystać. W sumie, jak sądzę, cały atut ludzi głęboko wierzących polega na tym, że te mikrofakty, które zdarzają się nam w życiu, oni potrafią dostrzec i we właściwym momencie na nie zareagować, czyli wybrać. Najgorszą rzeczą jest to, kiedy obok nas przechodzą takie momenty i my tego w ogóle nie zauważymy, traktując je jako coś oczywistego. Myślę, że tak naprawdę cała ta przemiana nie dzieje się dzięki jakiejś wyjątkowej ingerencji boskiej, ale przez to, iż odbywa się to w nich samych. W momencie, kiedy zauważają, że dano im wybór. Oczywiście nie trzeba być wierzącym, żeby to dostrzec, ale dużo trudniej jest to zrobić nie będąc osobą, w jakikolwiek sposób uwrażliwioną na działanie Wielkiego Scenarzysty.

I tak mam takie wrażenie, że tą polską religijność ujął Pan w nader subtelny sposób, nie obnażając zanadto tej całej hipokryzji, od której nie jest wolny Polak-Katolik.

To dlatego, że walka z nią, tak naprawdę mnie nie interesuje. Praca nad nią wymaga co najmniej kilku pokoleń. W związku z tym, nie mam prawa tego tutaj oceniać. Sądzę natomiast, iż warto pokazać, że wiara w Absolut czy po prostu w Siłę Wyższą zdecydowanie pomaga w życiu. Jest to naturalnie długi proces i nie wolno go sztucznie przyspieszać. Stanie się on sam...

Robert Więckiewicz, laureat nagrody za pierwszoplanową rolę męską, m.in. za postać nauczyciela WF-u we "Wszystko będzie dobrze". Od początku to on był Pana kandydatem do tej roli?

Rozmawiałem z kilkoma osobami, jednak finalnie okazało się, co zresztą zostało potwierdzone na planie, że Robert ma cudowną cechę, którą posiada tylko niewielu aktorów. Mianowicie słucha partnera. A to z kolei jest absolutna baza dobrej gry aktorskiej i możliwości osiągnięcia wyżyn prawdy. Niestety większość aktorów, zepsutych przez seriale i inne rzeczy, nie komunikuje się z partnerem. Prawda jest taka, że w zależności, jak ten partner się zachowa, trzeba też umieć zmienić swoje zachowania. Jest to możliwe tylko wtedy, kiedy się głęboko wsłucha w to, co mówi druga osoba. Robert to posiada i dlatego bardziej na ekranie jest niż gra. To jest jego wielki atut, powtórzę, rzadko widziany na polskim ekranie.

W jaki sposób pracowaliście nad tą postacią?

Robert w ramach przygotowań wziął udział w terapii AA. Poznał świat alkoholików, co mu zresztą bardzo pomogło. Potem sam zauważył, że wszyscy potencjalnie jesteśmy alkoholikami, nawet jeśli nam się wydaje, że tak nie jest. Z chwilą kiedy zobaczyłem, jak Robert reaguje na zachowanie chłopca, na jego zmienność, wiedziałem już, że jest to właściwy wybór. Stało się wtedy dla mnie jasne, że spotkał się ze sobą ten najwłaściwszy zestaw ludzi, którzy mogą pociągnąć cały film. Tak więc Robert stanowił tu pewną oczywistość, chociażby z tego względu, że jest fachowcem. Z kolei wielkim problemem był wybór dziecka, co zawsze w tego typu przypadkach jest wielką niewiadomą i trzeba mieć naprawdę szósty zmysł, żeby dobrze trafić.

Adam Werstak jest tego chyba najlepszym przykładem, że szósty zmysł Pana tutaj nie zawiódł. On sam zresztą ma sporo wspólnego z graną przez siebie postacią.

Byłem tego świadom. Gdy ogarniały mnie jakieś niepewności, to właśnie jego sytuacja i doświadczenie życiowe stawały się decydującym elementem wyboru Adama. Wiedziałem, że będzie miał z czego czerpać. Będzie mógł odwołać się do odczuć, pamięci emocjonalnej, na której bazują także zawodowi aktorzy, jednak oni posiadają jeszcze technikę wspomagającą w kreowaniu roli. Natomiast chłopiec nie ma takiej możliwości i nie może mówić o rzeczach, których nie zna...

Wszedł on od razu w tę rolę?

Praktycznie od razu. Sam byłem zaskoczony jego przygotowaniem i autentycznością już podczas castingów. Widziałem, że nie kłamie. Czułem, że odwołuję się do swoich osobistych odczuć oraz problemów domowych. I takie właśnie sceny on też tutaj przerabiał. Przez to nie musiał tworzyć oraz imaginować sobie sytuacji, których nigdy nie znał. To jest jego duża siła, jak również to, że zgodził się nam to udostępnić.

Wróćmy raz jeszcze do festiwalu w Gdyni. Zarówno Pana film, jak i kilka innych tytułów tam zaprezentowanych, przykładowo "Rezerwat", "Benek" czy "Ogród Luizy", pokazują rzeczy niebanalne, jednocześnie pozostając atrakcyjnymi dla widza. Czuje Pan, że następuje jakiś zwrotu w naszym kinie? Czy to siermiężne pokazywanie naszej rzeczywistości powolutku ustępuje, za to zaczynamy szukać przekazu bardziej uniwersalnego, przystępnego w odbiorze?

Mam takie wrażenie, że powoli się tego uczymy. Ludzie nie chcą oglądać "czarnuchy", nie chcą oglądać filmów smutnych. Tymczasem już od dawna jesteśmy świadomi tego, że film nie zmienia świata, a na pewno nie potrząsa ludzkimi sumieniami. Funkcję taką już od dłuższego czasu spełniają telewizyjne newsy, które coraz częściej paradoksalnie pozostawiają nas obojętnymi. Metoda potrząsania sumieniami w kinie współczesnym, moim zdaniem w ogóle się nie sprawdza. W związku z tym musimy znaleźć sposób na to, żeby widz chciał zobaczyć film, mógł się na nim wzruszać i bawić jednocześnie. Przy okazji otrzymał też pewną dawkę propozycji myślowej, jakiegoś elementu do dyskusji oraz zapytań, które w nim potem pozostaną. Dla mnie prostą odpowiedzią na pytanie: czy film jest dobry, jest to czy on do mnie później wraca. Największy komplement, jaki może otrzymać reżyser następuje wtedy, kiedy ktoś po obejrzeniu jego filmu chce do niego powrócić i to czyni. Z kolei różnica między, dajmy na to, filmami komediowymi a takimi z problemem jest właściwie tylko jedna. Zarówno komedie, jak i pozostałe nasze obrazy pragną widowni. Z tym, że my pragniemy jeszcze, aby filmy te dodatkowo widza jakoś drążyły. Poza tym nie żyjemy w przestrzeni nieistniejącej. Zarówno kinematografia czeska, jak i angielska, taka jak Loacha czy Leigh, pokazały nam, że można opowiadać fascynujące tematy oraz historie, które oprócz prawdy dają nam także wzruszenie i dostarczają wielu innych emocji.

Jakie jest Pana, jako reżysera, w tej chwili największe marzenie?

Jeśli zrobię projekt, przygotowywany przeze mnie już od piętnastu lat, to będę wiedział, po co zostałem reżyserem. Póki co jeszcze tego nie wiem, więc muszę to szybko zrobić, gdyż czas leci nieubłaganie. Tymczasem jest to wspaniały, wręcz genialny projekt oparty na twórczości Jurgena Thorwalda, jednego z najważniejszych historyków medycyny nowożytnej. Jest on autorem między innymi takich książek, jak: "Stulecie chirurgów", "Triumf chirurgów" czy "Stulecie detektywów" i wielu jeszcze innych pozycji. Byłyby to filmy opowiadające o dokonaniach nowożytnej medycyny, o jej wynalazcach i odkrywcach. Każda z tych historii wiąże się z tak wspaniałymi opowieściami i tak przeróżnym poziomem gatunkowym, że aż człowieka przechodzą ciarki. Tam jest i love story i crime story, jak również film obyczajowy oraz komedia romantyczna. Wszystkie te elementy dają szansę opowiedzenia wstrząsających historii ludzi, zarówno lekarzy, jak i pacjentów, którzy tworzyli zręby nowożytnej medycyny. W związku z tym filmy te nie stanowiłyby analizy wynalazków, tylko byłby próbą uchwycenia emocji związanych z tworzeniem tych wszystkich odkryć. Warto chociażby tu wspomnieć, iż znany dość powszechnie kierunek, jakim jest anestezjologia, pociągnął za sobą trzy trupy naukowców lub osób się za nich podających. Gdyby to wszystko udało mi się przenieść na ekran, a nie jest to łatwe chociażby ze względu na to, że opowieści te rozgrywają się od 1830 do 1890 roku, to naprawdę wiedziałbym, po co studiowałem reżyserię. Poza tym lubię medycynę.

Rozumiem, że scenariusz już Pan ma?

Mam już praktycznie gotowe treatmenty, chociażby z racji tego, że musiałoby powstać w tym przypadku kilka filmów. Natomiast, skoro myślę o tym już od piętnastu lat, to w międzyczasie zrobiłem też film dokumentalny opowiadający o losach pana Jurgena Thorwalda, nieżyjącego już pisarza.

Pytanie już na koniec, jako do laureata nagrody za reżyserię. Pana przepis na udany film?

Połączyć się z widzem poprzez śmiech albo łzy i zaproponować dyskusję o czymś głębszym. Może zabrzmi to dość klasycznie ale zgodnie ze starym cytatem: pamiętajmy że "... i śmiech może być nauką, jeśli się z przywar, nie z ludzi, natrząsa.

Bardzo dziękuję za rozmowę.

[Artur Cichmiński]

 

*   *   *

Cud według Wiszniewskiego - Wywiad w Polskim Radiu

czwartek, 3 stycznia 2008

Z Tomaszem Wiszniewskim rozmawiała Magdalena Zaliwska

Tomasz Wiszniewski

Cud to inni ludzie, których nie bez przyczyny często, spotykamy na naszej drodze. Dzięki nim otrzymujemy szansę by stać się lepszymi - mówi w kontekście swojego najnowszego filmu "Wszystko będzie dobrze" Robert Wiszniewski.

Na cudowne uzdrowienie swojej chorej matki liczy 12 letni Paweł. Ponieważ lekarze nie dają kobiecie żadnych szans na przeżycie, chłopak zawiera dość nietypowy „układ z Matką Boską”. Udaje się na pielgrzymkę do Częstochowy, by w ten sposób wyprosić zdrowie dla niej. Chłopakowi podczas biegu towarzyszy borykający się z problemem alkoholowym nauczyciel wychowania fizycznego. Mimo poświęceń chłopca matka umiera, ale spotkanie dziecka i wuefisty odmieni życie ich obu.

Zarówno w Pana filmie, jak i mających niedawno kinową premierę „Sztuczkach” czy „Hani” dziecko jest postacią pierwszoplanową. Zastanawia mnie czemu służy ten zabieg. Czy dziecko samo w sobie jest już nośnikiem pewnych idei, cech łatwych do odczytania dla odbiorcy?

Myślę, że dziecko jest bardzo wdzięcznym bohaterem. Dlatego, że w nim mogą przejrzeć się dorośli. Poprzez jego wrażliwość, stereotypy jakie kojarzą się z dzieckiem my sami-dorośli potrafimy odnaleźć niejako odnośnik dla samych siebie. Myślę, że to jest główny powód.

Paweł ma zaledwie 12 lat, a na swoich barkach niesie bagaż doświadczeń dorosłego człowieka. Ojciec zmarł na skutek przepicia i to właśnie on musi opiekować się ciężko chorą matką. Tak trudnej roli nie jest chyba w stanie zagrać każde, nawet najbardziej utalentowane, dziecko. Adam Werstak znakomicie „zespolił się” z graną przez niego postacią.
Zależało mi by tę rolę zagrał chłopak, którego życiowe doświadczenie pozwoli mu w pełni zrozumieć dramat bohatera. Byłem bowiem świadom, że dziecko, które nie zaznało nigdy  biedy, nie wie czym jest alkoholizm w rodzinie, czym są pewne trudne życiowe sytuacje nie będzie w stanie skomunikować się z odczuciami głównego bohatera. Szukałem dziecka, które niejako w swoim bagażu będzie niosło te wszystkie rzeczy. Tutaj Adam, na nieszczęście, taki dramat przeżył. Wiedziałem jednak równocześnie, że jeśli ma zagrać prawdziwą rolę a nie plastikową to będę musiał bazować na jego odczuciach. Ten film jest dla niego formą psychodramy. I dlatego nie trzeba było go w jakiś szczególny sposób przygotowywać do tej roli. Większym problemem było znalezienie go.

Wprowadzenie dziecka z takimi doświadczeniami w zupełnie inną rzeczywistość- mam tu na myśli pierwszoplanową role w filmie- to chyba duża odpowiedzialność. Takie wydarzenia każdemu dają nadzieję na lepsze jutro, a po skończeniu zdjęć Adam musiał wrócić do codzienności.

Przed kręceniem zdjęć do filmu rodzina Adama rozpadła się. On wraz z siostrą dostał się do bardzo dobrego domu dziecka. Nie trafił do typowego bidula, ale miejsca gdzie faktycznie walczy się o dzieci i otacza się je opieką. Oczywiście musiały zajść pewne kłopoty i zaszły, ale poprzez właściwy doping i opiekę  nad Adamem udało się je zminimalizować. Oczywiście gra w takim filmie, to dla dziecka duże wyzwanie psychiczne.
Oglądając film można odnieść wrażenie, że Paweł jest bardziej dojrzały niż jego matka. To ona obiecała, że jeżeli jej mąż alkoholik umrze w akcie wdzięczności uda się na pielgrzymkę do Częstochowy. Nie dotrzymała słowa. Paweł czyni to niejako za nią ale także w jej intencji. Trudno uwierzyć, że dziecko może zdobyć się na taki gest.
Paweł w przeciwieństwie do matki jest głęboko przekonany, że wiara jest w stanie przenosić góry i wie, że jeśli coś człowiek obiecał to musi to wykonać. Wiara Pawła jest bezgraniczna, całościowa. I tak właśnie może wierzyć tylko dziecko. Również tylko ono może całkowicie oddać się osobie prowadzącej je.

Ta osobą prowadząca Pawła ma być wuefista?  To on towarzyszy Pawłowi podczas jego biegu na Jasną Górę. On sam kiedyś też biegał, lecz jak sam mówi: „różne życiowe okoliczności sprawiły, że zaczął pić”. Podejmuje decyzję zaopiekowania się chłopcem. Jednak na początku trudno odbierać ją jako gest dobrej woli w stronę dziecka.

Trener dopiero na skutek różnych sytuacji stanie się prawdziwym bezinteresownym, opiekunem chłopca. Na początku był on dla niego tylko kimś, kto wymaga opieki, kto jest kłopotem. Myślę, że momentem przełomowym była sytuacja kiedy Paweł nie chciał przyjąć pieniędzy za umieszczenie reklamy na koszulce w której odbywał pielgrzymkę. Ta decyzja dziecka zaimponowała mu. Zobaczył jego niezłomność i charakter.
Jest to pierwszy przełomowy moment we wzajemnych relacjach miedzy nimi.

Ten wpływ Pawła na alkoholika - wuefistę będzie tak duży, że podejmie nawet próby zerwania z nałogiem. Po to właśnie skonfrontował pan tych dwóch bohaterów?

Ja uważam, że my się nie zmienimy samoistnie, ale przez ludzi których spotykamy na naszej drodze, czy różne wydarzenia, które nas spotykają.

Ale końcowa scena nie daje nadziei, że wuefista zerwie całkowicie z nałogiem. A mimo tego, po śmierci matki, zostawia Pan Pawła niejako pod jego opieką.

Na poziomie realistycznym oddanie chłopców alkoholikowi jest praktycznie niemożliwe. W sferze symbolicznej wzięcie za kogoś odpowiedzialności i czerpanie z tego energii jest możliwe. Taki wybór jest im dany. Mogą się rozejść i wszyscy na tym stracą i mogą się rozejść i wszyscy na tym zyskają. Ja daje moim bohaterom wybór. Finalnie obaj będę musieli podjąć decyzję.
 
Poświęcam dużo czasu postaci nauczyciela wuefu, bo to postać dość wyrazista, charakterystyczna, zostająca w pamięci. Duża w tym zasługa Roberta Więckiewicza.

Myślę, że Robert zagrał znakomicie. Ja robiłem casting z kilkoma aktorami, ale szybko stało się dla mnie jasne, że Robert spośród wszystkich kandydatów, daje szanse na to, że nie będzie kreował tej postaci tylko się w nią wtopi. Taka prawdziwość jest bardzo rzadko spotykana . Dla mnie bardzo ważne było, żeby aktor grający wuefistę potrafił wsłuchać się w głos  dziecka, żeby potrafił je zrozumieć i nie walczył z nim. Nie każdy aktor to potrafi. Robertowi się to udało.

Paweł dotrzymuje obietnicy i po trudach dociera do miejsca docelowego - czyli Jasnej Góry. Liczy też na cudowne wyzdrowienie matki. Ona jednak umiera.

W naszym rozumieniu jest właśnie często tak, że jeśli nasza prośba nie została spełniona, to słabnie nasza wiara. To, że matka Pawła umarła, jest szansą na rozpoczęcie nowego życia dla Andrzeja. Trudno wyrokować, co było ważniejsze, ale na pewno odejście jednej osoby posłużyło szansie odbudowy drugiej osobie. Myślę, że dziś nie zawsze właściwie rozumiemy  czym jest cud.

Jak więc należy go rozumieć?

Cud jest niebezpieczną formułą, bo ciągnie nas prosto do wiary chrześcijańskiej. A cuda wydarzają się w różnych religiach. I we wszystkich religiach ten związek bliźniego żyjącego obok ciebie jest chyba najważniejszy. Cuda naprawdę się dzieją i to obok nas, ale my tego nie zauważamy. Często są to np. ludzie od których możemy się czegoś nauczyć lub których to my możemy wzbogacić. Cała tajemnica polega na tym, żeby nie traktować pewnych sytuacji jako przypadku losowego tylko, żeby traktować to jako element nas budujący. W filmie jest pokazanych wiele sytuacji, które mogą zmienić życie bohaterów. Np. matka, po raz pierwszy może być dumna z Pawła, przez co ma szansę na zmianę. Brat Pawła-Piotrek z niedojdy, która jest popychadłem w rodzinie staje się niemalże mężczyzną, który po raz pierwszy w życiu może podjąć decyzję. Opiekując się matką ma też szansę by nauczyć się odpowiedzialności..

Nie mogę nie zapytać o to, jak udało się panu uzyskać pozwolenie  na zrobienie zdjęć przed Cudownym Obrazem. Ostatnim reżyserem, któremu ojcowie Paulini zezwolili na to był w 1974r. Jerzy Hoffman. Zgody na kręcenie filmu nie uzyskali nawet twórcy filmów o Janie Pawle II.

Mamy mądrych duchownych, którzy odnaleźli w scenariuszu na tyle ważną zawartość emocjonalną i myślową, że pozwolili nam pojawić się tam z kamerą. Ponieważ film ma korzenie chrześcijańskie, a Jasna Góra jest miejscem gdzie te wszystkie problemy i zawierzenia się pojawiają. To było wielkie wyróżnienie i bardzo wzruszający moment.

[wywiad zaczerpnięty ze strony www.polskieradio.pl/kultura ]

*  *  *

"W oczekiwaniu na cud" - oglądanie i omawianie filmu w programie nauczania języka polskiego III klasy gimnazjum. "Język i słowa" wyd. WSiP

[G.G. sierpień 2017]