powrót do strona główna Włodzimierz Wiszniewski
Artykuł o Włodku pt. "Z wizytą u Państwa Wiszniewskich-Grubcio i rodzina" w lubelskim wydaniu KURIER MAGAZYN z 11 lutego 2005 roku.
MAGAZYN:
Grubcio i rodzina
Z
WIZYTĄ U PAŃSTWA WISZNIEWSKICH
Na
Szmaragdowej u Wiszniewskich dziś święto. Z Warszawy przyjechał Tomek robić
casting do swojego nowego filmu. Pani domu Elżbieta Pajączkowska krząta się
w kuchni, bo syn dał już sygnał, że trzyosobowa ekipa kończy właśnie pracę
w widocznym przez okno za dwupasmówką Jana Pawła II domu parafialnym kościoła
Św. Rodziny.
Zaraz w
rozległym mieszkaniu zacznie się niezwyczajny na co dzień dla dwojga emerytów
ruch i zgiełk. Gospodarz Włodzimierz Wiszniewski robi wszystko, żeby nie mówić
o swoich 47 latach na scenie Teatru Osterwy, tylko o rozległej familii. Pani
Ela co i rusz wkracza, żeby zapanować nad rozwichrzoną opowieścią męża.
Rozległa
familia
– Mój
przedwcześnie zmarły w 1981 r. brat to już dziecko powojenne – mówi aktor.
Tata wrócił z obozu w Waldenbergu, gdzie był w niewoli razem z 6 tys.
polskich oficerów i gdzie uczył łaciny, którą znał jak polski. Wojtek
urodził się w Łodzi w 1946 r., a ojciec wkrótce, w 51 zmarł pozostawiając
niepracującą mamę Irenę z dwoma synami. Tata, zapalony brydżysta, na łożu
śmierci powiedział często potem przypominane w rodzinie słowa “Leżę bez
jednej”. Miał, tak jak ja, na imię Włodzimierz, stąd te wszystkie
nieporozumienia, że Wojtek to nie brat mój, tylko moich synów, Tomka i Marka,
czyli też mój syn.
Natomiast
Wojtka syn to Mateusz. Jest świetnym facetem. Zajmuje się metodami
relaksacyjnymi w psychologii. Ma sukcesy – dodaje nie bez dumy Włodek, a że
przegląda przy tym zdjęcia, zaraz przeskakuje na inny rodowy temat –
stryjecznego dziada Michała Czajkowskiego – Sadyk Paszy, Stana Wisniewskiego,
który na polinezyjskim atolu Bora-Bora ma swoją wysepkę.
–
Stryjeczny dziad Michał Czajkowski, powieściopisarz, to słynny Sadyk Pasza.
Został po powstaniu listopadowym wysłany przez Hotel Lambert do Turcji, żeby
się opiekować Polakami, którzy tam wyemigrowali. Ożenił się z Ludwiką Śniadecką,
przeszedł na islam i na służbę turecką, by w wojnie krymskiej dowodzić
oddziałem kozaków sułtańskich – wyjaśnia Grubcio, jak Włodka nazywają
przyjaciele.
Żona
aktora porządkuje historię 65-letniego dziś Stana i opowiada o jego drodze z
Polski przez Sorbonę, do krajów arabskich i USA, gdzie nakręcił ponad 200
filmow dokumentalnych i reklamowych, o dwuletniej podróży żelbetowym jachtem
na Tahiti, o jego dwóch francuskich żonach i tej trzeciej, Polce, anglistce i
dziennikarce, która przybyła na Bora-Bora pisać o atolu, a została i urodziła
30 lat starszemu mężowi 6-letnią obecnie Anais, szóste dziecko Stana.
– Taka
zwariowana jest ta nasza rodzinka – komentuje Włodek, a że Tomka z ekipą
jeszcze nie ma, więc na stole pojawia się książka “Kronika śmierci
przedwczesnych”, gdzie obok rozdziałów o Poświatowskiej, Hłasce, Stachurze,
Riedlu i wielu innych jest część poświęcona Wojciechowi Wiszniewskiemu. Możemy
wrócić ad rem, tyle że zaczynając od starszego z braci.
Z filmówki
na scenę
Włodzimierz
Wiszniewski, pamiętny Falstaf z “Wesołych kumoszek z Windsoru”, Jan
Chryzostom Pasek ze spektaklu opartego na jego pamiętnikach, tytułowy “Pan
Jowialski”, Cześnik z “Zemsty”, Pan Wacław z “Kąpieliska Ostrów”,
przedstawienia, którym Teatr Osterwy uczcił 45 lat na scenie jego i Ludwika
Paczyńskiego, a ostatnio Król Fizibuzi w “Szkarłatnej wyspie”, aktor, który
zagrał w 24 filmach fabularnych i TV, żywa legenda sceny lubelskiej, z którą
związany jest od skończenia PWST w Łodzi w 1957 r., najchętniej przeszedłby
nad swoją karierą do porządku.
Odsyła
do jubileuszowych artykułów, audycji śp. Krystyny Kotowicz, wywiadów, w których
pełno wspaniałych słów o kreacjach, ale i anegdot. A to o tym, jak lekarstwo
na serce, a właściwie dla psychicznie chorych (ktoś podsunął) zabrało mu
na zawsze świetną pamięć i zapominał tekst, gdy grał w “Sztukmistrzu z
Lublina”, a to jak z kolegą grali w Lubartowie nie zważając na to, że
przez scenę przechodzi robotnik skracający sobie drogę do... kotłowni.
Zawsze powtarzał, że do pracy podchodzi z pokorą jako aktor, który przed próbami
nie wie nic, jest niezapisaną kartą oraz że w tym zawodzie trzeba mieć
jeszcze szczęście.
Okazuje
się, że w domu nie ma żadnych recenzji, bo zostały wypożyczone studentce
piszącej pracę magisterską o Włodzimierzu Wiszniewskim, dziś ponad
70-letnim emerycie, który wciąż gra i odnosi sukcesy.
O, właśnie!
Znalazło się trochę notek o sukcesie zupełnie świeżym. Na IV Festiwalu
Dramaturgii Współczesnej “Rzeczywistość Przedstawiona” Zabrze 2004 on,
senior Osterwy, grający Baksisa i młoda siła teatru Jacek Król wcielający
się w Doktora Fliza w “Wizycie” Taboriego, jednej z części spektaklu
“Europa? Mikrodramaty” otrzymali nagrodę za kreacje aktorskie.
– W
konkurencji siedmiu teatrów i w kilkuminutowej roli, gdy nie ma czasu na
skorygowanie potknięć! – cieszy się absolwent filmówki, do której później
trafił też młodszy brat Wojciech.
–
Wojtek tylko raz, w 79 r. uległ namowie dyrekcji Osterwy, że wyreżyseruje tu
sztukę, ale nie miał czasu i podesłał jakiegoś kolegę. Gdy tamten zobaczył
tekst Mirka Dereckiego o Bierucie, powiedział, że nie będzie tego robił.
Wojtek sam napisał “Lublin – tamte dni” o okresie wojennym i powojennym
miasta i to wyreżyserował, ale sztuka została zagrana raz i zdjęła ją
cenzura – opowiada Włodek.
To było
przekleństwo i zapewne przyczyna śmierci Wojciecha Wiszniewskiego, który ukończył
PWSFTviT
15 lat po bracie, w 1972 r., a dyplom otrzymał w 75. W swym krótkim życiu
zrealizował tylko kilkanaście filmów. Jednak – jak ktoś słusznie zauważył
– większość z nich na trwałe wpisała się w historię polskiego
dokumentu. Dla szerszej publiczności zaistniał dopiero po śmierci (w tym dniu
– co za ironia! – TVP pokazała jego “Palacza zwłok”).
Należał
do tego samego pokolenia polskich dokumentalistów co Kieślowski, Zygadło, Kędzierski.
Jednak on poszedł znacznie dalej, w ostrości i głębi swoich penetracji
rzeczywistości, a jeszcze dalej w poszukiwaniach własnego, artystycznego
wyrazu. Bardzo szybko dopracował się niepowtarzalnego stylu i jego
“Elementarz”, “Wanda Gościmińska – włókniarka”, “Sztygar na
zagrodzie” czy “Stolarz” trudno pomylić z jakimikolwiek dziełami.
Świdnik,
Śląsk, Lublin
Wreszcie
przychodzi Tomasz Wiszniewski ze swymi ludźmi. Pani Ela podaje zupę ogórkową,
za chwilę smakowity schab faszerowany śliwkami i kaszę gryczaną oraz pyszne
racuchy z jabłkami, które syn dosmaża, gdy mama je.
Dzwoni
drugi z synów, Marek, który poszedł zupełnie inną, biznesową drogą i
mieszka z rodziną w Świdniku. Jest ciekaw, jak bratu udał się casting. Tomek
opowiada, że polecany przez rodziców chłopak jest aktorsko dobry, ale za miękki,
żeby biec 300 km. Z osterwowej teatroterapii trafili natomiast młodzieńcy za
dorośli, ale ciekawi, co zostało zdokumentowane.
– Ubiegłoroczna
grudniowa premiera w TVP Pana filmu “Wszyscy jesteśmy z węgla” stała się
wydarzeniem. Proszę przybliżyć treść tego dokumentu.
–
Amator filmowiec pracujący na biedaszybach w Wałbrzychu filmuje chrzciny,
studniówki. Pewnego razu postanawia przestawić kamerę i podejrzeć swoich
kolegów. Tym samym staje się dokumentalistą, a zarazem niezauważalnie dla
samego siebie bierze na swoje barki odpowiedzialność za to, co pokazuje – mówi
Tomasz Wiszniewski.
–
Pochodzącego z Lublina artystę nie można nie spytać, czy nie znalazł u nas,
na naszym terenie równie – przepraszam za wyrażenie – fotogenicznego
tematu jak biedaszyby?
Cóż...
czekam na propozycje. W końcu z Lublina jestem i aż do śmierci będę
przemierzał trasę do Szkoły Podstawowej nr 9, późniejszą drogę z
Narutowicza do Zamoya, zawsze zapamiętam chodniki prowadzące na plac Litewski
czy do Teatru Osterwy.
Po
obiedzie możemy dokończyć rozmowę. Urodzony w 1958 r. artysta, który po ukończeniu
filmówki pracował jako asystent Polańskiego i Hasa, jako II reżyser przy 2
filmach fabularnych i 4 telewizyjnych, autor kilku dokumentów, 10 spektakli
Teatru TV, odcinków 2 seriali, scenarzysta i reżyser dwóch filmów
fabularnych – “Kanalii” i “Tam, gdzie żyją Eskimosi”.
Z
Bobem Hoskinsem
Ten
ostatni to koprodukcja pol.-ameryk.-niem. z Bobem Hoskinsem w roli głównej,
laureat wielu nagród mówi, że rodzinne tradycje artystyczne to rodzaj przekleństwa,
bo nie jest najrozsądniejszą rzeczą wykonywanie tego zawodu.
– A “Pawełek” to skromny film o świecie ducha i materii, a w pewnym sensie o aspektach chrześcijaństwa. Wzruszajacy film o ważnych sprawach, historia o walce o zdrowie matki, bo bohater wierzy, że jej pomoże, jak pobiegnie 300 km do Częstochowy, a towarzyszy mu trener, który jest alkoholikiem. Rzecz jest więc nietypowa, bo kto dziś robi filmy religijne czy o problemach alkoholowych – stwierdza Tomek szykujący się do powrotu do Warszawy.
I
znowu praca
Andrzej Molik
Oto ten artykuł: