powrót do:  strona główna   Grzegorz Giżewski

O GRZESIU, CO SPOTKAŁ „MICHAŁKI”

A było to tak.

Grześ Giżewski chodził wtedy do „zerówki” w pobliskim przedszkolu.

Któregoś dnia pani opiekunka grupy w której był Grześ, została poczęstowana przez rodzica jakiegoś dziecka kilkoma cukierkami o nazwie „MICHAŁKI”. Cukierki położyła na swoim biurku i dalej zajmowała się dziećmi. A dzieci było dużo, biegały tu, biegały tam, wokół krzeseł, stołów, a także wokół biurka pani opiekunki, na którym leżały smaczne, czekoladowe, nieowinięte w papierek „MICHAŁKI”! Biegał też i Grześ. Przy kolejnych okrążeniach pochwycał „bezpańskie” cukierki  i bawił się dalej. To była bardzo „słodka” zabawa.

„Przestępstwo” prawie udało się ukryć, pani nie zauważyła braku cukierków, dzieci chyba też. Przyszła pora powrotu do domu, mama przyszła po Grzesia. Szybko jak tylko potrafił pobiegł do szatni i zaczął się ubierać, udało się! Gdy był już prawie ubrany do szatni przyszło jakieś dziecko i powiedziało, że pani przedszkolanka na chwilę prosi Grzesia do siebie. Poszedł. Opiekunka zapytała, czy nie wie co się stało z „MICHAŁKAMI”, które leżały na jej biurku. „Nie wiem” odpowiedział Grześ, ale wtedy pani powiedziała: „Grzesiu nie kłam, dzieci widziały jak to ty je zabrałeś”. No cóż, jednak byli świadkowie; przyznał się, przeprosił i smutny poszedł do mamy. Smutny? Nie! Przecież to on zjadł smakowite „MICHAŁKI”, które tak lubił.

Dla usprawiedliwienia dodajmy, że historia wydarzyła się w czasach, kiedy takie smakołyki nie były ogólnie dostępne i trzeba było „polować” na nie w sklepach.

Morał? Nie ma zbrodni doskonałej, ale bywa smakowita.                                          (G.G. czerwiec 2004)