powrót do    strona główna     Stanisław Tadeusz Wiśniewski

Podczas cyklonu " Martin " w 1998 Stan stracił całe swoje mienie i wszystkie swe rękopisy – " LIST Z BORA BORA " to zbiór nielicznych tekstów, które z tej katastrofy ocalały.

Stan Wiśniewski

LIST Z BORA BORA

Przedsłowie: Ryszard Badowski

(częściowy przedruk z nr 478 „POZNAJ ŚWIAT")

PRZEDSŁOWIE

"Staszek wyruszył w świat po przygodę 37 lat temu. Miał wówczas 19 lat. Urodził się w 1940 roku w Polsce. W 1957 roku zrobił maturę i rozpoczął studia na wydziale fizyki doświadczalnej u profesorów Burasa i Infelda. W 1960 roku już studiował wyższą matematykę na paryskiej Sorbonie. Mógł z niego wyrosnąć niezły naukowiec. Tymczasem, jak się okazało, miał duszę wagabundy. Do mnie, po latach, napisał szczerze: "lubiłem obijać się po modnych kawiarniach, ocierałem się o paryskie cyganerie." Jego znajomi? Brassens, Rika Zarai, Juliette Greco, Mouloudji.

Tak minęły dwa pierwsze lata Staszka nad Sekwana. Pewnego dnia odkrył w sobie talent dziennikarski. Zaczął drukować korespondencje z Paryża w "Problemach", "Dookoła świata" i łódzkich "Odgłosach". W roku bodaj 1963 przyjechał do kraju po honoraria, które okazały się śmieszne. Na podróż zarobił, jak sam wyznaje, przemytem 240 kg kulek do długopisów. Miał w Warszawie wieczór autorski w Staromiejskim Domu Kultury, bo tak się złożyło, że zaczął również pisać wiersze.

Nie były to czasy najlepsze dla ludzi o wybujałej wyobraźni. Gdy wrócił do Francji posądzono go o szpiegostwo. Musiał opuścić ten kraj. Dokąd się udał? Wybrał Afrykę. Niedoszły fizyk, matematyk i poeta został operatorem filmowym, a następnie realizatorem telewizji... marokańskiej. Nauczył się mówić i pisać po arabsku. Swoje filmy dokumentalne sygnował pseudonimem Ahmed Stan.

Marokański rozdział życia Stana Wiśniewskiego przypominał do pewnego momentu bajkę z 1001 nocy. Król Hassan II zwrócił uwagę na młodego Polaka z kamerą. Zrobił go swoim "garde du corps." Staszek jako "goryl" króla Maroka nie biegał z pistoletem pod pacha. Miał towarzyszyć królowi z kamerą, filmować jego ewentualnych wrogów. Mogli być nimi ci, których twarze pojawiały się zbyt często na trasach królewskich podróży, w czasie spotkań monarchy z poddanymi. Wyżsi oficerowie ochrony szukali na taśmach Stana osobników, których zachowanie mogło wydawać się podejrzane.

Życie na dworze królewskim miało wiele powabów. Pewnego razu Ahmed Stan skierował jednak kamerę na damy dworu. Tak skończyła się jego kariera u boku marokańskiego monarchy. Znów trzeba było zmienić kraj pobytu.

W 1967 roku Staszek Wiśniewski był już korespondentem wielu telewizji na terenie Afryki. Kręcił ryzykowne reportaże. Marzył o sławie. W 1970 roku stanął przed alternatywą: sława dokumentalisty czy dolary? Przerzucił się na filmy reklamowe. Wkrótce przedstawił je na festiwalach tej branży w Cannes i Kartaginie. Do 1972 roku nakręcił ich 120, zarobił tyle pieniędzy, że mógł sobie kupić morski jacht. W 1980 roku wyruszył nim na Antyle.

Celu podróży nie wyznaczył. Miał to być rejs w nieznane. Zwiedził Wyspy Dziewicze, bo intrygowała go ich nazwa. Kiedy dotarł do Panamy, tytułowano go już "starym kapitanem". Przez burze i sztormy popłynął ku Tahiti - Mekce żeglarzy świata. Na jachcie znajdowała się wraz z nim cala rodzina: żona (Francuzka) i dwoje dzieci. Jego list o tamtym okresie pełen był niedomówień: 'Długa historia pełna przygód - znalezione skarby, spotkania z dziwnymi ludźmi. Polacy: NIKE, CZARNY DIAMENT, NASZ DOM. Nigdy nie wyjaśnił, co znaczą te słowa-hasla. Nie miał czasu.

W 1981 oku kupił po raz pierwszy mała wysepkę w Polinezji Francuskiej. Zamierzał założyć na niej hodowle czarnych pereł. W 1983 roku huragan, który przewalił się przez archipelag Tuamotu, zniszczył mu wszystko. Musiał szukać posady urzędniczej w biurze gubernatora Polinezji Francuskiej.

Gdy w Polsce ogłoszono stan wojenny, Stan Wiśniewski tylko za to, ze był polskim obywatelem, stracił posadę. Ciągle ‘niezniszczalny’. Przypomniał sobie dawne kierunki studiów. Zaczął układać programy komputerowe. W 1984 roku otworzył w Papeete szkołę informatyki. Miał trzystu uczniów rekrutujących się spośród tahitanskiej elity.

W 1986 roku wrócił do filmu. Pochłonęło go wideo. Zaczął kręcić telewizyjne klipy o urokach Oceanii. Chciałoby się rzec, przyniosły mu one kokosy. Ale cóż wart jest kokos w Polinezji? Stan tym razem napisał do mnie: No wiec jeszcze raz dolary. Ale kokosy także, nad prawdziwa niebieska laguną.

W 1989 roku Stan Wiśniewski zawiadomił mnie, ze wybiera się do kraju. Tak się wówczas przedstawił: Starzejący się, siwowłosy Stan, pół-Francuz, pół-Polak. Pamiętający słowa Tuwima: ‘Francjo, moja druga ojczyzno’. I Mickiewicza: ‘Litwo, ojczyzno moja…’ Krygował się tym pół-Francuzem, gdyż pisał najczystszą polszczyzn a. Tym razem nie musiał refundować podroży do Polski kulkami do długopisów.

Kiedy Stan Wiśniewski był w Polsce, ‘Klub Sześciu Kontynentów’ zakończył po 19 latach swoją działalność na antenie telewizyjnej. Ja znajdowałem się w szpitalu. Nie wiem, jakimi drogami wędrują po świecie dobre wieści. Stan bowiem znów napisał do mnie we wrześniu 1995 roku, gdy ‘Klub Podróżników’ Jarosława Kreta i Edyty Mikolajczyk, nadawany przez Warszawski Ośrodek Telewizyjny, nawiązał do tradycji mojego dawnego programu i zaprosił mnie do współpracy. Tym razem list nadszedł z Vaitape. Był w drodze tylko sześć. dni, dokładnie tyle, co pocztówka wysłana z pewnej miejscowości pod Zgierzem.

Stan nadesłał w liście pocztówkę z mapą archipelagu Bora Bora, na której zaznaczył swoja wysepkę."

Ryszard Badowski

 

POWITANIE

(Z cyklu "Straszne, niepojęte")

Ojeju to ty Stan?

Jak puste ubranie chodzisz

po ciszy kamieniami wyłożonej

Ojeju to ty Stan?

Jak pięknie wychudłeś!

Po skórze napiętej

na palcach ulic

bębniącej zgrzytaniem twych kroków

wyprostowany idziesz

na świateł gwiżdżącym splocie

Ojeju to ty Stan?

Lewa rękę

ogryzły ci tramwaje

koniec skrzydła we wrzodach

i tak strasznie cuchnie

Ojeju to ty Stan?

Stan! Stan wrócił z Paryża

Ojeju Stan!

POGRZEB JOANNY

są korytarze myśli

gdzie nigdy pamięć nie wraca

na katafalku mych wspomnień

leży Joanna

pałace walą się za mną

i z Nadbrzeża Zegara

znów wracam do Notre Dame

jak chrząszcz zabłąkany

między strunami skrzypiec jestem

na tarasach katedry

księżyc przesuwa balustrady

piszczele więź kościelnych

skończą swą wędrówkę

na północnym niebie

są korytarze myśli

gdzie nigdy pamięć nie wraca

 

 

 

ODEJŚCIE

odchodzę

odchodzę

mijają pożegnania

Joanno welon twej sukni ślubnej

jest ogromna plaża

jest brzegiem morza

odchodzę sam między dwoma żywiołami

odchodzę

odchodzę

są drogi które prowadza do nikąd

murzyni z porcelany

wieszają księżyce

na skrzyżowaniach

odchodzę

odchodzę

nie ma pożegnań

 

 

DOMINIQUE

dziecko

co odkryło zwiędłą łapę nietoperza

w skrzyni z arszenikiem

twój zachwyt i zdziwienie

jesteś czarna

jak czarne być mogą cienie katedr

jesteś czerwona

jesteś błękitna

jesteś fiołkowa

lubię twoje kolory

* * *

zdjęłaś moje dłonie

ze wskazówek zegara

rozbiłaś mechanizm pożegnań

cisze dojrzałą

na metalowej łodydze zawieszona

wielkolistna cisze

zainstalowałaś w środku Paryża

WCZORAJ

trzeba było

jak clown

ruchem niezdarnym i brzydkim

powiedziałaś

you don't have to do it

trzeba było

jak clown

poprzez brawa i śmiech

wołałem

w płonącym autokarze

jedyny pasażer

odjechać nocną autostradą

trzeba było

jak clown

NORWID

czarne kwiaty pisał piórem

fortepianu klawiaturę

wzruszał palców swych kaskada

czarne płyty dźwięków czarnych

marmurowych połyskliwych

kładł w grobowce co gromada

zasłuchane -

spadającym gwiazdom drwiły

owinięty nitką smutku

po Weronie krążył nocą

zaschłych warg pęknięta łódka

Kleopatry muskał oczy -

książę słowa i król nocy

 

NOKTURN ZE ZŁODZIEJAMI

złodzieje skradali się cicho

po blaszanym dachu

szli zdejmować bieliznę ze strychów

a była noc

dachy lśniły stalowo

jak ostrze

jak słowo

tamci dwaj przy konkretnym

usiedli kominie

patrzą na księżyc

a księżyc

był jak h w wiolinie

i koty się śmiały

nadzwyczaj melodyjnie

ŚMIERĆ ELEKTRONU

zwichnięte wskazówki przyrządów

głęboka tragedia prostych elementów

zawisł suchy trzask liczników

nie drgną

nawet gdy przybliżyć dłoń

pełną

radioaktywnego srebra

umarły kwarcowe zegary

czas zasnął

jeszcze się tylko przelewa

w starych klepsydrach

ziarnami piasku

w folie ołowianą owinięte czaszki

przedłużają cienie rąk na ścianie

PARYŻ

straszne dzieci

chodzą po ulicach

nie wiedzieć czego chcą

wieczorami

strzelają z procy

do księżyca

w nocy

maja swoje straszne sny

rankiem wychodzą z trumien

gdzie śniły swoje sny

i w ciemnych bramach

grają w pokera z dozorcami

grają brudnymi

podartymi

kartami

RZEKA

Sekwana

rzeka o oczach ze świateł

czterobrzeżną rzeka

o brzegach niezmiernie odległych

Paryż

miasto mej samotności

miasto pożegnań

Sekwana

wodospad zamarzły

kołyska kościołów z bazaltu

potok bezwstydnych miłości

Paryż

miasto drewnianych lalek

miasto o pękniętym sercu

 

MONTMARTRE

stąd widać zasypianie ludzi

i ich sny szare jak dachy Paryża

dzień, który się zbliża

umieranie nocy widać

przez gałęzie drzew rosnących

na krawędzi wzgórza

 

 

 

 

NOTRE DAME

lot czarnego motyla

przez smugę światła

słońce na końcach jego skrzydeł

anioły płaczą po kruchtach

sklepienia sięgają niebios

oto co było we mnie

gdym wyszedł z katedry Notre Dame

 

RUE RICHER

wiatr gra na ulicy

jak na pustym dzbanie

sam środek gamy

- otwieram okno - spłoszyłem szeptanie

nocnych stróżów z ulicy Richer

o świcie

gdy między domy

począł wpełzać dzień

z bistro na przeciwko

wyszedł Napoleon Bonaparte

otarł z ust szminkę

serwetka Joseph Gilbert

i razem z koniem

poszli

ulica Richer

i już był dzień

lecz jeszcze

spóźniona o świcie

samochodem z gąbki

(żeby było ciszej)

dama w woalu odjeżdża z Folies Bergere

i już jest dzień

LA SEINE

żeby móc biegać po Sekwanie

trzeba mieć wargi czerwone

na ustach błękitna melancholie

trzeba mieć dłonie jak fantasmagoria smukłe

by palcami wyczuć

drżenie rozdzwonionych wież

w południe

 

 

 

MGŁA

świt zadymiony

mgłami znad Sekwany

szare słońce kołysał na wodzie

barki pod mostem jak fantomy

ciągnęły na powrozach łodzie

gołębie nad woda

krążyły jak mewy

i szare słońce tańczyło na wodzie

barki pod mostem jak fantomy

ciągnęły na powrozach łodzie

RUE DE LAVIEUVILLE

rue Lavieuville

pusta o dziesiątej

i tylko szynk na rogu gwarzy

i na klatkach schodowych

szeptanie

zakochanych aptekarzy

 

 

 

QUATRE HEURES DU MATIN

jest taki moment

ze tylko noc

tętni

w aortach neonów

jest to wtedy

gdy cztery luidory

spadną na wieży

gdy świt balansuje

na krawędzi nocy

PONT SAINT MICHEL

pod tym mostem

wisialem przez cala noc

nasiakalem

nad ranem

wilgotna mgla

znad Sekwany

i cudownymi ornamentami

 

 

 

 

 

 

 

 

REWOLUCJA

(początek poematu)

Przedsłowie

Paryż był jak kałamarz

a noc jak atrament

gdy nagle ktoś rozdzwonił

dzwony Notre-Dame

o drugiej gaszą neony - już były zgaszone

zegar jubilera

wskazywał trzecią nad ranem

gdy tylko wyszedłem na przedmieścia od razu

spostrzegłem niezwykle przygotowania i Johansen (holender)

zapytał mnie czy przyniosłem mój karabin maszynowy

odpowiedziałem ze nie

wtedy polecono mi nieść kwiaty

hej kwiecie kwiecie

hej hej hej

hej kwiecie kwiecie

hej hej hej

ktoś powiedział ze to początek rewolucji

WIECZÓR PARYSKI 1

wieczór schylony pod ciężarem dnia odchodzi zostawiając ciemność

zapalamy światła aby stracić gnomy z krawędzi stołów

albo

gdy się bardzo boimy

gdy gnomy są uparte

schodzimy do kawiarni wyłożonych wewnątrz lustrami

przez otwarte drzwi wchodzi pies i Hiszpan

powoli obchodzą filar dookoła

Hiszpan pije aperitif

karmi psa szwajcarskim serem

śmiejąc się grozi kelnerce rewolwerem

i wychodzi

Niech ci się nie zdaje, że rewolwer był nabity. Sam widziałem jak przedtem, głęboko zamyślony, wyjmował naboje i rzucał psu zamiast sera, co wcale nie znaczy, że ser włożył do magazynka pistoletu.

Dlaczego wzruszasz ramionami? To jest tylko pozorny bezład myśli i bezsens pomieszanych pojęć. To tylko konsekwencja umowności.

* * *

Czy ty też, wieczorem, pochylając się nad filiżanką dawno wystygłej kawy, rozsupłujesz powoli i mozolnie dzień, który już zabrano? Widzisz, ja kiedyś przeprowadziłem bardzo prosty rachunek, z którego niezaprzeczalnie wynika, ze każda doba ma 86400 sekund. Alek nazywa to potęgą cyfr i odchodzi przekształcać przestrzenie - zostawia problem nierozwiązanym. Ja schylam się nad każda minutą, nad każdą sekundą - sprawdzam czy nie sfałszowana - i z najpiękniejszych układam dziwaczne figury na kawiarnianym stole. I także zostawiam problem nierozwiązanym.

WIECZÓR PARYSKI 2

suszyliśmy z Alkiem skarpetki przy ogniu

Madelaine siedziała na kocu paląc papierosa

Alek powiedział, ze mam dziurawe skarpetki

roześmialiśmy się wszyscy troje

Alek chciał jeszcze cos powiedzieć

i wtedy weszła Joanna

przez szary śnieg paryskiej zimy

przez sen francuskich mieścin

przez Alzacje Niemcy i polowe kraju mych przyjaciół

przyszła w niebieskiej sukience

usiadła przy mnie na kocu

i podała mi ręce

potem przyszedł umarły przyjaciel

wracał właśnie z kabaretu za ścianą

wpadł tylko na chwilkę

nawet trumnę zostawił za drzwiami

musiał wrócić na cmentarz zanim będzie rano

przyleciało jeszcze kilku znajomych

którzy dawno umarli

było bardzo przyjemnie

potem Alek powiedział że to wszystko jest sen

i że trzeba położyć się do lóżka

a to by było naprawdę konklawe widmo

 

POCZĄTEK REWOLUCJI SŁOWO PIERWSZE

żołnierz miał złamane jedno skrzydło

i prosił, żeby odesłać go do szpitala

ale potem wsiadł do ciężarówki

i pil wódkę z grabarzami

z poprzecznej ulicy wyszedł pogrzeb dzwonnika

za trumna nieśli dzwon z tektury

a my nie wiedzieliśmy że można w dzwon uderzyć

pogrzebnicy przyłączyli się do nas

szli ludzie o głowach gładkich jak kule bilardowe

i każdy miał w ręku mydlana bańkę

gdy wchodziliśmy na cmentarz

inspektor zajrzał do trumny i powiedział

ze nieboszczyka trzeba ogolić

inspektora zabiliśmy

nad trumną spuszczoną do dołu

przemawiał starszy cechu krematorników

były pokazy gimnastyczne

i dyrektor cyrku kazał grać orkiestrze

coś bardzo smutnego

zasypaliśmy dół

i weszliśmy w miasto

na bulwarach nie było nikogo

KRZYK

sześć milionów

skłębiło się w mieście

grajcie na giełdzie

bawcie i cieszcie się

że gdzieś na poddaszu

jedna komórka organizmu

zwanego społeczeństwem

zawyła boleśnie

pamiętam Aleksandra

jak czaszkę swą przede mną otworzył

i pokazywał swą samotność

noc znów jest chora

znów wargi wieczoru

są sine jak umieranie

zgubiony jamnik

skowytem długim jak sznur

księżyc spod chmur wyłuskał

i znowu nocą

językiem suchym jak drzaska

zapałki snów będę zapalać

aż do wstania brzasku

luidory godzin

jak skąpiec przeliczać

gdy dzwoniąc spadają

na tarcze księżyca

CASABLANCA

Casablanka

miasto szkieletów okrętów

miasto na przedmieściach

kwarantanna mojej miłości

marynarze bark bezdennych

ludzie o stopach śmiertelnie zmęczonych

Casablanka

miasto dwu portów

miasto wielbłądów bezdomnych

dłonie twoje i wargi

kobieta z zasłoną na twarzy

gardłowy śpiew sprzedawców wody

Casablanka

ostatnie miasto przed pustynią

miasto oczekiwania

LIST

słuchaj Joanno znad morza

myślałem że przyjdziesz białą plażą

biała żółta niebieska niewidzialna

ty Joanno błękitno-czarna

oczy twoje-moje

słuchaj Joanno jesteśmy szaleni

tyle jest ziaren piasku na brzegu

a tylko dwa są istotne dlaczego

ty Joanno śpiąca-drżąca

usta twoje-moje

słuchaj Joanno jest tyle kwiatów

a tylko dwa tak strasznie drżą

dotknij moich ust Joanno

ty Joanno krzycząca-milcząca

Joanno biało-czerwona

WIERSZE ODNALEZIONE

 

 

comme le depart de Maya

comme ses larmes plus tard

ton ombre longue devant moi

me suivera chaque soir

comme son orgueuil et ma faiblesse

le jour de condamnation

mon esprit des chemins tresse

que peut-etre nous regretterons

les jours grincent et s'en vont

les nuits meurent a l'est

les etoiles s'eteindront

mais toi

tu restes

 

 

 

 

POŁUDNIE FRANCJI

Znam teraz słońce

co głowę Van Gogha

dotknęło straszliwa gorączka

Znam słońce południa Francji

ogrody pełne zieleni

i żółtych kwiatów słonecznika

kwiatów co nigdy nie dojrzeją

nie zamienia się w czarne pestki

łuskane przez dzieci w niedzielne popołudnia

Znam straszna gorączkę

dalekich marszów po różowych polach

widziałem malarzy przy sztalugach

mieli głowy nakryte ogromnymi

słomianymi kapeluszami

Znam wreszcie blask wody

Morza Śródziemnego

gdzie dotarłszy

opłukałem moje stopy i dłonie

stałem nagi w białym słońcu południa Francji

akt z płótna mistrza

stworzony jednym uderzeniem pędzla

ODEJŚCIE JOANNY

nikogo już nie czekam

joanna odleciała w samolocie linii air France

neon za oknem niepotrzebnie się szamoce z czasem

na ścianach mego pokoju powiesiłem

stare malowidła i mapę świata

dłonie moje wychudły

źrenice zostawiłem u jubilera

ogromne lustra w moim pokoju czekają gości

nikt nie przychodzi

wczoraj był pogrzeb matki

mego najlepszego przyjaciela

zaproszenie na kredowym papierze

doręczono mi dopiero wieczorem

chory jestem na samotność

na lustra i na wyobraźnię

czemu odeszłaś joanno

BŁĘKITNY GOŚĆ

Stary ojciec Joanny

Jest jak święty Jan Bosko

Uszy ma do samego nieba

I za kołnierzem nieboskłon

Przyjechał, błękitny,

W Paryżu się rozgościł

Kupił dla żony futro z norków

Potem, radosny,

Palił błękitne papierosy

 

 

 

 

 

 

 

KANAŁ ST. MARTIN

 SPOTKAŁEM CHRYSTUSA

 POEMAT O ULICY

PIĄTE PIĘTRO

ŻYDOM TAŃCZĄCYM

 LIGNE DROITE

DZIESIĘĆ WIERSZY

Z CYKLU "NIEBIESKIE EROTYKI"

jeden

idź jutro wieczorem

na róg Marszałkowskiej

i Nowego Świata

podnieś wzrok na księżyc

i słuchaj

jak wyje niesamowicie smutno

odbity przez srebrną tarczę

mój głos

z innego świata

idź tej samej nocy

na plac starego zygmunta

spojrzyj na niebo jak patrzałaś w moje oczy

i usłyszysz w nieskończonym zenicie

przyspieszone bicie

serc posagów

a potem

czekaj na słońce

wstające na czarnym horyzoncie

i pomyśl że dla mnie

jest to początek nocy

dwa

na niebieskiej wodzie

położyła się na wznak

w kryształ się zmieniła

zniknęła popłynęła

już jej nie ma

do widzenia

na niebieskim niebie

rozciągnęła swoje dłonie

w skrzydła je zmieniła

odleciała jak ptak

już jej nie ma

do widzenia

na niebieskim piasku

nagła czerwień ust

położyła się na wznak

otworzyła

zaprosiła

zabroniła

już jej nie ma

do widzenia

trzy

jesteśmy sami

w środku milczącej nocy

na czarnym piasku

modlący się do nieba

niespodziewanie

jak kielich

przechylasz się nade mną

twój cień

zamyka światło gwiazd

jak księżyc sam

w niezmiernej głębokości nieba

jestem nagle tam

otaczasz mnie zewsząd

wylewasz się na mnie

drążysz się dla mnie

i widzę twój uśmiech

twoje oczy otwarte

oczekiwanie na świt

cztery

jeszcze niebieskie słońce

nad czerwonym widowstęgiem

przelewało się w półmrocze

kiedy nagle

twoje ręce

bicie serca

coraz prędzej

idziemy powoli w stronę księżyca

pod nikłym światłem

niedojrzałych gwiazd

usiądę

otwórz się

pozwól by moje usta

dotknęły twoich warg

światło konstelacji

zapala się i drży

owiń mnie

dwoma listeczkami

zapalaniem się i drżeniem

powolutku

jedna za druga

w rytmie niezmierzonej ciszy

na niedojrzałych skrajach nieskończoności

drżenie się przemienia

w krzyk zdziwienia

oniemienia

jedna za druga

gasną konstelacje

na zachodnim niebie

piec

moją dłonią

długą jak oczekiwanie

wiotką jak moje sny

lekką jak chwila która teraz jest

moja dłonią

muskającą pieszczącą

otworzyłem cię

czerwona

niebieska

powiedziałaś coś

a potem

ja sam

wszedłem w ciebie

wślizgnąłem się w twoje ciepło

i powolnym krokiem

razem

poszliśmy

w dal

sześć

zaledwie cztery dni temu odleciałaś a już piszę prozą

jestem sam na bezludnej wyspie gdzieś na Pacyfiku

dwa ogromne ptaki skrzydłami zasłaniają mi słońce

ryby skaczą mi na ramiona smutne bezmowne płaczące

jestem sam lecz przecież mogę odtworzyć rzeczy i zdarzenia

nawet te które tylko w mojej wyobraźni krótko istniały

zwracam się do drzew i do tego pamiętasz kamienia

który chciał być z krzemienia a ja chciałem być ze stali

powoli jak fala

wracają słowa nieznane

wraca pamięć

i obrazy

wraca możliwość dotknięcia

tego co nie istnieje

ryby

spokojnie wracają do wody

a ja

raz jeszcze

wzlatuje do nieba

siedem

na bezludnej wyspie

zadzwonił telefon

kto to

ty

zatętniło serce

mówisz z drugiego końca świata

przez jakieś elektroniczne cuda

do góry nogami się przewracam

żeby dojrzeć twoje usta

czerwień zapomniana

mów jeszcze

słucham

słucham

pamięć mi powraca

laguna jest nagle niebieska

niebo jest nagle niebieskie

mów jeszcze

ja sam jestem niebieski

w czerwieni pamięci zgubiony

osiem

Na wznak

Na koralowym dywanie plaży

Czekałem na twoja dłoń

Na wznak

Patrząc na krzyż południa

Czekałem na twoje usta

Na wznak

Zaczarowany mleczną drogą

Osrebrzony księżycowo

Wewnątrz cudownego nieba

Nieba rozkołysanego

Nieznanej komety błysk

To przecież ty

 

dziewięć

pamiętasz

wtedy jeszcze niczego nie było

ani pyłu kwiata

ani ziarnka piasku

nic

weszliśmy wtedy

do niebieskiej laguny

wołając i słońce

i księżyc

i gwiazdy

by wysłały nam pyl

drobny kosmiczny pyl

nic

weszliśmy wtedy

jeszcze głębiej do wody

tracąc pojecie grawitacji

wzlatując razem w nieskończony kosmos

krzyk

cos się stało

przed falującym się zwierciadłem

padłaś

podniosłem cię

ktoś z nieskończoności przyszedł

jest

pamiętasz

dziesięć

Przyszłaś dzisiaj w nocy

Nawet nie wiedziałem

Ze masz takie długie ręce

Takie duże serce

Przypomniałaś mi

Truskawkowy zapach

Twoich ust

Pod niebem zamkniętym

Kłębem tropikalnych chmur

Przemknęłaś się

W kropelce deszczu spadłaś

Wprost na moją dłoń

Przyszłaś dzisiaj w nocy

Byłaś słodka i gorąca

Rozmarzona i płonąca

Naprężona i mdlejąca

Cicho teraz

Deszcz znów pada

Może jeszcze malutka kropelka